• Sport
  • Henryk Wawrowski: Do dziś nie wiem, dlaczego przegraliśmy ten finał

Henryk Wawrowski: Do dziś nie wiem, dlaczego przegraliśmy ten finał

6 marca przypada Światowy Dzień Olimpijczyka. To okazja, aby podziękować olimpijczykom za wysiłek, walkę i godne reprezentowanie Polski. My porozmawialiśmy z Henrykiem Wawrowskim, srebrnym medalistą igrzysk w Montrealu.

Henryk Wawrowski to były piłkarz, grający na pozycji obrońcy i pomocnika.  Reprezentował Polskę podczas Igrzysk Olimpijskich w Montrealu w 1976 roku, gdzie zdobył srebrny medal.


Urodził się w 1949 roku w Szczecinie. Jest wychowankiem Arkonii Szczecin (1961-1970). Później grał w Gwardii Warszawa (1970-1971) i Pogoni Szczecin (1971-1979), a pod koniec kariery także w zagranicznych klubach: Iraklis Saloniki i Esbjerg fB.


27-krotny reprezentant Polski, zadebiutował w drużynie narodowej w 1974 roku w meczu z Kanadą. Reprezentacyjną karierę zakończył w spotkaniu z Bułgarią w 1978 roku. Uczestnik legendarnego meczu Polska – Holandia, wygranym 4:1, na Stadionie Śląskim w Chorzowie w 1975 roku. Ten mecz  uznawany jest za najlepszy w historii reprezentacji Polski. Absolwent pedagogiki na Uniwersytecie Szczecińskim i Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie.

Jarosław Dworzyński: Grał pan przeciwko wielu świetnym piłkarzom. Który z nich był najtrudniejszy do upilnowania?

H.W.: Tak, grałem w lidze przeciwko takim zawodnikom, jak Lato, Gadocha czy van der Kerkhof, i dawałem radę, ale największy problem zawsze miałem z pewnym zawodnikiem zespołu ROW Rybnik. Był taki niewysoki, zwinny. Jak tylko mecz był z nimi, to myślałem - no czarno to widzę. Jakoś tak nie miałem farta do niego. 


J.D.: Jak to się stało, że został pan piłkarzem?


H.W.: Jak byłem mały, grało się w piłkę od rana do wieczora. Mieszkałem na Parkowej. To była trudna dzielnica. Jak się wracało ze szkoły, to kopało się w pobliskim parku. Później graliśmy na placu Popiela. Jak tylko lekcje się kończyły, lecieliśmy na to boisko. Graliśmy tak długo, że czasem mama przychodziła po mnie z pasem. Ale jakoś radziłem sobie. I w szkole też nie było najgorzej. Pewnego razu poszliśmy z kolegami na boisko na Dubois. Tam trenowali piłkarze Arkonii. Trener Osełko, świętej pamięci, pozwolił mi zagrać. I tak zostałem piłkarzem tego klubu.

J.D.: Największy klub w regionie to Pogoń. Czy to kluczowy okres w pana karierze?


H.W.: Tak, w zasadzie Pogoń dała mi najwięcej. Grałem w niej najdłużej, od 1971 do 1979 roku. Wcześniej grałem w młodzieżówce, jeszcze jako piłkarz Arkonii. Zanim przeszedłem do Pogoni, grałem w Gwardii Warszawa. Miałem nawet zostać w stolicy, żeby grać dalej w tym klubie. Wtedy się zgłosiła po mnie Pogoń. Szybko się dogadaliśmy. Myślę sobie, tu pierwsza liga i tu pierwsza, a że bliżej mi było do Szczecina, więc podpisałem umowę z Pogonią. Nie wybrałem źle. 


J.D.: Wtedy jeszcze grał pan w pomocy?

H.W.: Tak. Do Szczecina przyszedł trener Zientara. Spytał mnie, czy mogę zagrać na obronie, bo wypadł jeden z zawodników. Mówię, dobrze, zagram. I dobrze mi to zrobiło. Byłem zawodnikiem prawonożnym, ale gra lewą nie sprawiała mi problemu. Nie robiło mi różnicy czy dośrodkować lewą nogą czy prawą.


J.D.: To była na pewno dobra decyzja, bo zagrał pan w meczu, który został uznany za najlepszy mecz reprezentacji Polski w historii. Rok 1975, Stadion Śląski w Chorzowie, komplet widzów, pan w pierwszym składzie. Polska wygrała wtedy z Holandią 4:1. Dodam, że to był mecz drugiej i trzeciej drużyna świata. Czy pana zdaniem, to był faktycznie najlepszy mecz Polaków?


H.W.: To prawda. Emocje przed meczem były ogromne. Holandia wtedy, to niesamowite nazwiska, Cruyff, Neeskens, van der Kerkhof, który biegał w mojej strefie, a u nas Deyna, Lato, Gadocha, Szarmach, Tomaszewski. Jak te sto tysięcy ludzi zaśpiewało hymn, to było coś niesamowitego. Potem doping, który nas unosił. Kibice byli jak dwunasty zawodnik. Wielkie przeżycie. Pomyślałem, no kurde, przecież nie możemy przegrać tego meczu! I udało się, nie pograli sobie wtedy Holendrzy. 


J.D.: Co pan widział na ich twarzach, kiedy wynik był już dla nich mocno niekorzystny.


H.W.: Oni byli zaskoczeni, zdumieni. Myśleli sobie, że do Polaczków przyjadą i wygrają bez wysiłku. Dzień przed meczem, w hotelu, żartowali sobie, podśmiewali się. W hotelowej kawiarence Cruyff popijał sobie koniak. Widząc to, nasi dziennikarze pytali: Jak to. Koniak? Przed meczem? Mnie też to zaskoczyło. Nam się to nie zdarzało. Owszem, były sytuacje, że czegoś się napiliśmy, ale nigdy przed meczem. A oni sobie na to pozwalali. Mieli pakę. Jak na boisko wychodzili, to naprawdę nie było zmiłuj. W meczu z nami nie spodziewali się, że przegrają, i to tak wysoko.


J.D.: To był też pana najlepszy mecz?


H.W.: Na pewno ten mecz był świetny. Może i najlepszy. Pamiętam też mecz w Rzymie z Włochami. To było pół roku wcześniej. Jeden z moich pierwszych meczów w kadrze. Na boisko wyszło 10 medalistów z Monachium w biało-czerwonych barwach i ja z nimi. Byłem bardzo stremowany. Podszedł do mnie Robert Gadocha i mówi: stary, co ty się martwisz, tu lepsi nie grają w tych Włoszech. To dodało mi otuchy. Nabrałem pewności siebie. Wtedy tak naprawdę zaczęła się moja kariera w reprezentacji Kazimierza Górskiego. To była świetna ekipa. Znaliśmy się z boisk, graliśmy przeciwko sobie. To byli chłopcy i do tańca, i różańca. Jak się bawili to się bawili, oczywiście wtedy, kiedy było można. Ale jak wychodzili na boisko, to pokazywali klasę.


J.D.: Jak świętowaliście zwycięstwo z Holandią w Chorzowie?


H.W.: Chłopcy świętowali po meczu w hotelu „Katowice”. Ja musiałem wracać do Szczecina. 


J.D.: Czy ktoś zauważył, że nocnym pociągiem do Szczecina wraca człowiek, który zagrał przed chwilą najlepszy mecz w dziejach polskiego futbolu?


H.W.: Było spokojnie, siedziałem sobie cichutko w kącie. W tym przedziale za dużo ludzi nie było. W pewnym momencie jeden z pasażerów zapytał: czy pan, to może Henryk Wawrowski? No tak, to ja - mówię. Porozmawialiśmy chwilę i tyle. Żadnej sensacji nie było.


J.D.: Srebro na olimpiadzie w Montrealu w 1976 roku to pana największy sukces. Czy jest coś, co pan sobie wyżej ceni w swojej karierze?


H.W.: To srebro to jest jednak medal. Nawet ten brązowy byłby osiągnięciem. To w końcu olimpiada. Czeka się na nią. A my zdobyliśmy srebrny medal. Dumny jestem, że grałem w tych meczach. Oczekiwano jednak złota. Pamiętam jak dziennikarze zmieszali nas wtedy z błotem. Trochę mieli rację.


J.D.: Przegraliście z Niemcami Wschodnimi 1:3. 


H.W.: Przegraliśmy ten mecz na własne życzenie. Wyszliśmy na stadion, już hymn mieli grać. Kazano nam wrócić do szatni, bo maraton jeszcze się nie skończył. Za chwilę, znów wyszliśmy na boisko. Zabrakło koncentracji. Na dokładkę, jeszcze przed meczem, na rozgrzewce, Jasiu Tomaszewski biegał z termometrem - Trenerze, chory jestem – mówił. Ale wszedł na boisko i zagrał. Szybko straciliśmy dwie bramki. Kazimierz Górski odesłał go na ławkę i wpuścił Piotrusia Mowlika. To była dopiero dwudziesta minuta meczu. W 60 minucie Grzesiu Lato głową pakuje i mamy 1:2. Jednak pod sam koniec straciliśmy trzecią bramkę. Koniec marzeń. Jestem pewien, że gdybyśmy zagrali z nimi ponownie, to wygralibyśmy. 


J.D.: Mówił pan, że powinniście wygrać, że nie wszyscy byli zawodowcami…


H.W.: Tak uważam. To nie było profesjonalne podejście do tego meczu. Wie pan, my wszyscy mieliśmy już ten medal. Tacy byliśmy zachwyceni, że ten srebrny medal już jest. Wcześniej, w półfinale wygraliśmy przecież z Brazylią w Toronto. A nasi rywale byli pewni, że wygrają z nami. Przed meczem tańczyli, śpiewali, grali na tych swoich instrumentach. A jak przegrali, to w samolocie zamilkli. Poczuliśmy, że już odnieśliśmy sukces. 


J.D.: Co trener Górski powiedział w szatni po meczu?


H.W.: Tylko podziękował. Było cicho. Żadnych komentarzy. Nikt się nie odzywał. Czuliśmy niedosyt. Później, podczas ceremonii wręczania medali, było nam żal, że to nie my mamy złoto.


J.D.: Grał pan w Pogoni, a jakie inne kluby interesowały się panem?


H.W.: Była taka sytuacja, że w zasadzie miałem podpisaną umowę ze Stalą Mielec. Stal i Legia Warszawa to wtedy były najlepsze drużyny w Polsce. Legia ściągała kogo chciała. Mnie chciała Stal. No to pojechałem do Mielca. Rozmawialiśmy na temat transferu. Oglądałem już mieszkanie w Mielcu. Niemal wszystko było dograne. Wróciłem do Szczecina po rzeczy. Żona mówi, co ty tam będziesz gdzieś daleko jechał? Potem złapał mnie Niedzielski, prezes Pogoni. Mówi, ty odchodzisz, a my chcielibyśmy tu zrobić coś konkretnego. Zachęcał i namawiał do pozostania w Szczecinie. Powiedzmy, że tak mnie tym ujął, że zostałem. 


Kiedy byłem młodszy, była podobna sytuacja. Byłem zawodnikiem Arkonii Szczecin. Przyszedł czas na wojsko. Przeszedłem do Gwardii Warszawa. Po dwóch latach, kiedy miałem wracać do Szczecina, działacze Gwardii mówią, zostań z nami. Też oglądałem już mieszkanie. Ale wtedy w Szczecinie też mnie namawiali, namawiali i namówili. Podziękowałem więc Gwardii i wróciłem na Pomorze i przeszedłem do Pogoni.


J.D.: Czy kiedykolwiek był panem zainteresowany klubu zagraniczny?


H.W.: Wie pan, były jakieś tematy z zagranicy, ale wtedy nie było takiej opcji, żeby wyjechać z kraju. Pamiętam, że po meczu z Włochami w Rzymie, w kwietniu 1975 roku, gdzie zremisowaliśmy 0:0 na stadionie olimpijskim, podszedł do mnie pewien człowiek. Powiedział, że jest managerem klubu, który jest mną zainteresowany. Chodziło o AS Romę. Tylko, jak mówiłem, nie było wtedy takiej możliwości. Zgodę dostał tylko Robert Gadocha. Tam sprawa oparła się o ministerstwo. Robert powiedział, że jak nie pojedzie za granicę, to nie będzie grał w kadrze. A Gadocha był świetnym piłkarzem. I w końcu wyjechał.


J.D.: Ogląda pan mecze obecnej reprezentacji? Co pan o niej powie?


H.W.: Kiedyś zasada była prosta. W reprezentacji pana Kazimierza grałeś jak byłeś najlepszy na swojej pozycji. To było credo tej kadry. W tej chwili jest inaczej. Ja znam Michała Probierza.  On chce dobrze, ale za bardzo słucha złych doradców. Takich, którym zależy na wepchnięciu swojego klienta do reprezentacji, bo wiadomo, że wtedy jego wartość wzrasta. Całe zło, moim zdaniem, to menadżerowie. Biorą tych młodych chłopaków i robią im wodę z mózgu. Usłyszy taki , że gdzieś za granicą dostanie sto tysięcy i już tam leci, jak w dym. A tam są inne realia. Następuje zderzenie, a nie wszyscy to wytrzymują. 
Poza tym, każdy wie, że budowę zespołu zaczyna się od obrony. Jak jest u nas? Każdy widzi, że to dramat. Nie wiem, dlaczego selekcjoner nie potrafi jej zbudować. Tłumaczy, że stawia na ofensywę. Ale co najpierw trzeba zrobić? Nie stracić bramki. Nie stracisz bramki - nie przegrywasz. To prosta zasada.


J.D.: A mecze Pogoni pan śledzi?


H.W.: Oglądam wszystkie mecze. Powiem tak, Pogoń to był zespół, który opierał się przede wszystkim na chłopakach z regionu. Kto dzisiaj gra w pierwszej drużynie? Sami obcokrajowcy i czasem jeden, czasem drugi młody zawodnik z akademii. W Pogoni wychodzi obecnie dziewięciu obcokrajowców, Grosik i jeden młody. Nie podoba mi się to, proporcje są zaburzone. Podobno mamy jedną z lepszych akademii. Są piękne boiska, ale tego nie widać. Gdzie jest ta młodzież? Nie ma jej. Grają zagraniczni piłkarze. No dobrze, jest Koulouris. Ale kiedy porównam go z Marianem Kielcem… 


J.D.: No właśnie, pan widział grę Kielca i widzi jak prezentuje się grecki napastnik. Który według pana jest lepszy?


H.W.: Oczywiście, rozumiem, że teraz inaczej się gra. Ale gdyby Marian miał te lata, jakie ma Grek, to z 50 bramek rocznie by strzelał. To był cwaniak nie z tej ziemi. On wszystko zrobił. A Koulouris, jak mu dobrej piłki nie zagrają, to nie strzeli. Młodzi do piłki się garną. A nie jest łatwo, bo rodzic musi wszystko kupić. Sprzęt, buty. To powinno wyglądać inaczej. Klub powinien w pełni zaopiekować się młodym chłopakiem. Dostaje na to środki od miasta. Ja bym połowy tych zagranicznych piłkarzy nie kupił. Stawiałbym na młodzież.


Powtórzę to co już mówiłem. Największe zło polskiej piłki to menadżerowie. Dziwię się dyrektorom sportowym, że podpisują tyle umów z piłkarzami z zagranicy. No, ale za każdego z nich jest kasa. A potem, wyjdzie na boisko, albo nie wyjdzie. Różnie bywa. 


J.D.: Pogoń jeszcze nic nie wygrała w historii. Dlaczego?


H.W.: To jest ciekawe. To taki ewenement. Dlaczego Pogoń nie zdobyła jeszcze trofeum? Zawsze był ktoś lepszy. Oglądałem ostatni finał o Puchar Polski w Warszawie. Pogoń zagrała słabo. Bardzo słabo. Znowu ktoś był lepszy. Tym razem Wisła Kraków. Żeby wygrać ten mecz, trzeba gryźć trawę. A tak nie było. 


J.D.: Ostatnie pytanie. Z czego jest pan najbardziej dumny, a czego najbardziej żałuje?


H.W.: Medal na olimpiadzie to moja największa duma. Największy niedosyt?  To, że tylko srebrny. Szczerze? Do dziś nie wiem, dlaczego to przegraliśmy…

Źródło zdjęcia: Jad | Łączy nas piłka
Ocena 5 (1 Głosy)

Pozostałe wiadomości: